Piszę o różnych pozach człowieka. Jest to wiedza
bardzo powszechna i wiadoma każdemu, że nasze pozerstwo sprawia, że nie
jesteśmy sobą, że gramy, ukrywając naszą naturę.
A właściwie gdzie jest
granica pomiędzy nami tacy jacy jesteśmy naprawdę a tym co stwarzamy grając
osobę którą nie jesteśmy. Zastanawiam się czasem czy przypadkiem nie lepiej
byłoby być tą osobą z maską. Tylko jak to zrobić aby to było autentyczne. Myślę
sobie, że tak naprawdę całe życie stwarzamy swój wizerunek. Najpierw wobec
siebie samego, a gdy to nam przypadnie do gustu to publikujemy ten nasz obraz w
życiu. Swój wizerunek tworzymy w zależności od potrzeb, czyli środowiska w
którym pracujemy, pracy, którą wykonujemy, rodziny, ludzi, wśród których
żyjemy.
Czy to jacy jesteśmy nie
wynika często z tego jakimi siebie tak naprawdę widzimy. Zaraz to wytłumaczę.
Gdy jesteśmy na spotkaniu służbowym, wśród osób wysoko postawionych gdzie
załóżmy toczą się losy firmy, a może i nasze (ewentualnie mały awansik), to co
wtedy robimy, albo próbujemy wkupić się w łaski decydujących o nas i wtedy
jesteśmy serdeczni, mili, a jednocześnie robimy co do nas należy, a więc
walczymy jak tygrys próbując zawojować
na zebraniu tak aby się pokazać z dobrej i konstruktywnej strony. Albo
osuwamy się na dalszy plan, siedząc cicho jak mysz pod miotłą. I co z tego. Czy
tak nie zachowujemy się w życiu naprawdę. Czy to nie staję się częścią naszej
życiowej gry. Atak albo angielskie wyjście. W
pracy nie możemy sobie pozwolić na marzenia, jest tempo, chaos, pracujemy też
często w ruchu angażując się pełną mocą w powierzone nam zadanie. Często
walczymy o swoje, o awans, o podwyżkę, o jakąś pozycję w pracy. To nadaję nam
późniejszy rys w życiu.
Walczymy w życiu z mężem o
dominacje w domu, kto ma decydować o finansach, kto ma odebrać dziecko z
przedszkola . Tu odwracamy sytuację, chcemy robić jak najmniej, zdejmujemy tę
naszą maskę pracowitości, tu znowu walczymy o swoje, ale nie zaszczyty tylko prawa,
prawa do odpoczynku, prawa do wychowania dziecka, walczymy, aby nasze było
zawsze na wierzchu.
Myślę, że aby maski miały
wymiar ludzki, to znaczy taki, który nie zafałszuje zupełnego obrazu siebie
potrzebna jest szczerość. Zacznijmy od szczerości wobec samej, samego siebie. O
co chodzi? Rzecz w tym, że aby spojrzeć sobie szczerze w lusterko trzeba
spojrzeć prawdzie w oczy. Czy na przykład moje zachowanie nie jest dwulicowe.
Co innego myślę, co innego robię, a jeszcze co innego mówię. Jasne, co byłoby gdybyśmy
zawsze mówili to co myślimy, byłby nie lada bałagan. Taka nasza mała demokracja
w naszym życiu. Myślę, że takie spojrzenie prawdzie w oczy jak to nazwaliśmy
mogło by sprawić parę konstruktywnych myśli a w konsekwencji może zdobylibyśmy
się i na działanie. Mówię tu o takim kreowaniu swojej wizji siebie która była
by autentyczna, nie stwarzała pozorów, ale jednocześnie była w harmonii z sobą
samym i prawami ewangelicznymi. Tylko te prawa zapewniają pełną szczerość,
tylko te zasady kreują człowieka, który może spojrzeć sobie w twarz i
powiedzieć sobie powiedziałem prawdę i ona tylko może zagwarantować mi, że w
dłuższej perspektywie będę miał pokuj na duszy. Tylko stwarzanie takiej siebie
może sprawić, że możliwe będzie życie bez kłamstwa i fałszu. Prawda jest
szczególnie ulubionym prymatem młodzieży, pełnych ideałów, zapału pełnego
wyidealizowanych wartości. Mówi się często, że za prawdę trzema umieć płacić.
Nikt nie mówi o przewrotach. Chodzi o życie, o codzienność. To nie jest droga
też dla osób, które są leniwe lub po prostu wygodne. Aby stworzyć swój
wizerunek, który byłby odbiciem naszego prawdziwego ja trzeba nie lada pracy.
Mówiąc prawdziwego ja myślę o tym co wszczepił Bóg w moją psychikę. Nie
posądzasz myślę Boga o małoduszność a ni o to że ci czegoś poskąpił. Może
talentów? Myślę, że to jest też sprawa wychowania siebie samego,
trzeba wiedzieć czego się chce. Prawda jest zawsze jedna. I na imię jej Bóg.
Tylko On może nas doprowadzić
do pełnej jedności z samym , samą sobą. Tylko na drodze pracy a może bardziej
współpracy znajdziemy to czemu na imię prawda. Pytasz może jak herod cóż to
jest prawda? To ja ci przedstawię własną wizję prawdy, ty zastanów się czy
czegoś byś nie zmienił a może tylko dodał. Prawda brzmi jak życie, to wszystko
co się faktycznie dzieje, pomijając twoje mrzonki, nadzieje, zafałszowane
kombinacje, to są po prostu fakty. Nie roszady które maja sprawić, że
dostaniesz podwyżkę, ale fakt że za trzy miesiące stracisz prace, nie twoja
wizja dziecka które dostaje piątki , ale fakt, że twoje dziecko ledwo co sobie
radzi z fizyki i matematyki. Nie nazywa się prawdą co sobie wyobrażasz o pewnej sytuacji, to
nawet nie plotki chociaż one poszły w obieg, ale stan faktyczny danej sytuacji.
prawda to w końcu też i to do jakiego
życia byłeś zmuszony chociaż marzyłeś o pięknych ideałach. Moim skromnym
zdaniem prawda to jest też fakt uznania wyższości Boga nad sobą a także
nazwijmy to Jego mocy sprawczej. Chciałoby się powiedzieć, że życie niesie tyle
niespodzianek, które mogą sprawić człowiekowi ból, lub radość, że dobrze jest
mieć jakąś siłę oparcia, od której się można odbić w razie różnych
okoliczności. Czasami dobrze jest mieć taką odskocznie od szarej
rzeczywistości, coś takiego co można znaleźć tylko na dnie swojego serca,
trzeba się jednak troszeczkę wysilić i dobrze jest się w tym ćwiczyć aby tam
zanurkować. Z reszta kto takiego szukania samego siebie popróbuje ten będzie za
tym tęsknić, a tam można znaleźć prawdę o sobie samym. Prawdą jest też, że
poznanie prawdy daje swojego rodzaju wolność, wolność po pierwsze od stwarzania
pozorów, po drugie wolność w myśleniu , to znaczy może doprowadzić nas do bycia
tym kim nawet sobie nie wyobrażamy, że moglibyśmy być, na przykład wyzwala w
nas pokłady nazwałaby je sfery zaufania sile wyższej, czyli Bogu co daje nam jakąś pewność życia, pewność
jutra, sprawia, że nie szarpiemy się z życiem. Zresztą wszystko jest pięknie i
ładnie gdy jesteśmy zdrowi i pełni sił, ale jakże kruche jest zdrowie, to i z
tego należy sobie zdać sprawę. Po trzecie prawda uczy nas pewnego systemu
wartości dla których warto żyć, które też sprawią, że nasze życie nabierze dla
niektórych sensu w ogóle dla innych głębszego sensu życia.
Wróćmy do naszych masek.
Wydaje mi się, że aby nasze życie było prawdziwe i autentyczne trzeba gdzieś
ulokować swój system wartości. Nie możemy być chwiejni jak chorągiewki, bo nikt
i my sami sobie nie będziemy wierzyć. Musimy być mocni wiarą jak to mówił
Ojciec Święty Jan Paweł II. Niedobrze jest tez szukać po omacku, trzeba zaufania
tym którzy już przeszli przez to życie. Pytanie – jak. Czym żyli, co sobą
reprezentowali, na kim się wzorowali i
co po nich zostało, lub jaka pamięć o nich brzmi w naszych uszach. Niedobrze
jest też uważać się za mądrzejszych od wszystkich, bo życie czasami płata
figla, można zaufać osobom, które na to nie zasługują, co zdarza się, że możemy
za to przypłacić w różny sposób. Naprawdę dobrze jest mieć kogoś tak
uniwersalnego jak Bóg tak bezstronnego, i kogoś takiego któremu na wszystkich
zależy, a jednak nie chce niczyjej krzywdy.
No cóż w ogóle trzeba
podkreślić fakt, że jeśli ktoś szuka prawdy, prędzej czy później znajdzie ją.
Jeśli ktoś z gruntu rzeczy lubi swoją grę może stać się nie godny zaufania. Co
znaczy w ogóle przybierać maski, przepraszam, że na tym etapie pracy piszę o
tym, ale wstęp pomoże nam to określić. Wydaje mi się, ź żeby wypełnić jakaś
rolę w życiu trzeba mocno określić o co nam w życiu chodzi, określić cel
naszego życia, które powoduje określone działanie. Później należałoby zdefiniować
to czym dysponujemy, co umożliwiłoby osiągnięcie naszego celu. Jeśli choć jakąś
część wagi przykładamy do Ewangelii, to dobrze jest skonfrontować te nasze założenia z Jej
zasadami, co sprawi że zapobiegniemy późniejszemu zgorzknieniu i pozwoli zachować
nam spojrzenie sobie i innym w twarz. Jak w innej pracy napisałam, Bóg jest tą
Osobą, która pozwoli nam nie błądzić po omacku. Tak więc, zaglądamy w swoje
głębokie serduszka i pytamy Pana Boga czy założenia odpowiadają jeszcze planom
Boga wobec nas, jeśli wszystko gra to
jesteśmy na drodze życia w prawdzie. A jeśli nie jesteśmy osobami, które
potrzebują głębszego spojrzenia w siebie i powiedzenia sobie tak dziś spełniłem
dobrze swój obowiązek wobec życia to zaczynam grać. Cała definicja takiego
manipulowania sobą a i przy okazji innymi to właśnie słowo gra. Chciałoby się powiedzieć
jakie to proste, ale tak nie jest.
I jeśli tylko zapragniemy
udawać kogoś kim nie jesteśmy dobrze jest rozważyć w swoim sercu jak byśmy się
czuli gdyby ktoś wobec nas tak właśnie się zachowywał, czy nie mielibyśmy
wrażenia, że wystrychnięto nas na dudka? Ale to nie wszystko. Rzecz w tym, żeby
nasze postępowanie nie kłóciło się w swej naturze z prawami natury właśnie. Czy
myślisz drogi czytelniku, że tak sobie piszę, po to tylko aby zapełnić trochę
kartek? Chciałbym Cię przy okazji sprowokować do zastanowienia się nad tym co
to jest natura? A mianowicie jest to wszystko jakim utworzył daną rzecz Bóg.
Jeśli sprawił, że pod sercem droga dziewczyno, lub kobieto nosisz dziecko to nie
po to abyś je zabijała, jeśli dał ci pewną myśl, że jeśli weźmiesz pigułkę
antykoncepcyjną to możesz wywołać chorobę swojego przyszłego dziecka, to po
prostu nie używaj jej. Jeśli Bóg stworzył Cię człowiekiem a nie bezrozumną
istotą i możesz korzystać z różnych metod naturalnych regulowania swoją płodnością to jej używaj. Co Ci z tego, że
gdy się w końcu zdecydujesz to urodzisz dziecko i będziesz super kochającą
mamusią, jeśli wcześniej zabiłaś jedno albo więcej dzieci. Ta sama sytuacja
dotyka mężczyzn, którzy często mają wpływ na decyzje partnerki.
Jest wydaje mi się pewna
granica naszego stwarzania pozorów. Jest coś co może zirytować
najcierpliwszych, a mianowicie udawanie lub opowiadanie o sobie samym hymnów
pochwalnych, gdy tymczasem jest się po prostu zwykłym tanim samochwałą. Ta
samoreklama jest naciąganiem łatwowiernych słuchaczy na niezły kłam. Takie
wizualizowanie własnej postaci to nic innego jak kupowanie sobie wielbicieli za
cenę własnej godności , której się sprzeniewierzamy. Czy można sobie pozwolić
na takie postępowanie gdy chcemy stworzyć swój prawdziwy obraz. Czy nie tępi
się chrześcijan za to, że mówią jedno a czynią co innego. Tak jest i w tym
wypadku. Po prostu czyń co masz robić a nie opowiadaj o tym co robisz. O kojarzy mi się ze staroszlachecka butą. Co
jeszcze można by pow4iedzieć o maskach które sobie przybieramy, a mianowicie i
to, że są to pozy które przybierają ludzie nie mający własnej określonej
osobowości, które na karby swojego zafałszowanego obrazu lub swoich manipulacji
drugim człowiekiem składają swoje postępowanie.
Trzeba wiele zapatrzenia w
ewangeliczne prawdy aby nabyć nazwijmy to pewnego uniwersalizmu życiowego,
czyli takiej postawy ,która będzie zgodna z życiowym credo czyli ewangelią i
warunkami w których przyszło nam żyć. Jest w życiu taki moment kiedy człowiek
potrzebuje zatrzymać się nad swoim życiem i zastanowić nad tym czego dokonał,
co było jego udziałem, co osiągnął. I to w zależności od tego w jakiej będzie
kondycji, mówię tu o stanie psychofizycznym taka będzie jago samoocena. Myślę
tu o stanie tego co nazywa się duszą, czy będzie umiał bez zakłamania i obłudy,
zafałszowywania pewnych kryteriów spojrzeć sobie w oczy. Powiedzieć na przykład
tu i tu postąpiłem nie etycznie nie uwzględniając zasad ludzkich funkcjonowania
w społeczeństwie. A już na pewno spojrzenie na siebie z perspektywy Ewangelii
szeroko i głęboko pojmowanej, dające cały i wymagany w takim rachunku sumienia
obraz samego siebie na przestrzeni całego życia. Takie małe podsumowanie może
być początkiem do wdrożenia pewnych
zmian w naszym życiu. Pójdźmy dalej, czy takie zdanie sobie sprawy z fałszu
który wkradł się w nasze życie rodzi w nas postanowienie zmian, myślę tu o
zmianach na lepsze, czy też powoduje w nas pobudzenie stanu naszych nerwów, gdyż
jak to zwykle twierdzimy w wielu wypadkach w których oczywiście mieliśmy
rację, nie przyznano nam jej, a w ogóle
wiele razy nas tez skrzywdzono nie wiedzieć czemu. Często dzieje się nie bez
małego udziału naszego nieprzemyślanego postępowania. Takim znamiennym
przykładem jest rozwód małżonków. Każda ze stron twierdzi, ze to nie z jego
winy tak się stało lub dzieje, że konieczne jest rozstanie. Pomyślmy ile miej
byłoby rozwodów gdyby oboje małżonkowie ze sobą po prostu rozmawiali bez
pretensji, ale z jakimś ładunkiem wyjścia naprzeciw w wolą rozstrzygnięcia
problemów, które w momencie nie rozwiązywania ich stopniowo i regularnie, oczywiście z
wdrażaniem nowych uzgodnień w życie, narastają. Nie możemy zakończyć sprawy na
pięknej rozmowie, nawet jeśli udało nam się przeprowadzić w miarę pokojowych
warunkach. Warunkiem, który sprawi poprawę w naszym życiu i to trwałą jest
zmiana naszego postępowania. Mały kompromisik, który sprawi złagodzenie punktów
zapalnych. I tym sposobem wracamy do punku wyjścia. Nasza praca nad sobą jest
po prostu konieczna jeśli chcemy dobrze funkcjonować w społeczeństwie a już na
pewno w najmniejszej jej komórce czyli rodzinie. Tak więc nie zostaje nam nic
innego jak zanurzenie się w siebie aby poszukać prawdy.
Beata
Kret
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz